Skaliste urwiska, unoszące się niemal pionowo ponad lustro wody, zazwyczaj porasta iglasty las, co sprawia, że łowiąc ryby na Alandach, naprawdę odpoczywamy i czujemy się jakby oderwani od zgiełku zindustrializowanego świata. Wewnętrzne szkiery są doskonałymi łowiskami szczupaków, których jest tu bardzo dużo.
Bilet jednorazowy u kierowcy 35 SEK, w automacie 25 SEK, rodzinny (2 dorosłych + max. 3 dzieci) 63 SEK (45 SEK w automacie). Rejs promem do Szwecji to bardzo fajna sprawa, jeśli chcesz zobaczyć coś nowego, a do tego nie nocować w zwykłym hotelu. Jest to ogromny statek, z mnóstwem atrakcji, więc na pewno nie będziesz się nudził.
Tamtejsze płocie, leszcze czy liny łowione tuż przy trzcinkach mogą naprawdę stanowić świetną zabawę i źródło sporej satysfakcji, a i zazdrości kolegów „po kiju” po powrocie do kraju. Wreszcie trocie, łososie i pstrągi – cel i marzenie wielu wędkarzy.
poŁĄczenia promowe do szwecji Gdy w naszych planach jest rodzinny wypoczynek w Skandynawii lub wyprawa na ryby do Szwecji należy zaplanować połączenie promowe. Planując wypłynięcie z Polski, można skorzystać z oferty trzech przewoźników:
Wyjazd do Szwecji zgraną ekipą i własnym kamperem to wydarzenie, do którego jeszcze przez długi czas będziesz powracać myślami. Bezkresne przestrzenie, zapierające dech w piersi krajobrazy i elastyczność przemieszczania się po tym fascynującym kraju sprawiają, że trudniej o podróż lepiej skrojoną na miarę Twoich potrzeb.
Na miejscu istnieje możliwość: Kaucja zwrotna: 2500 NOK za domek i łódź. Prom: Nasza firma oferuje bilety promowe do Szwecji (Gdańsk-Nynäshamn, Gdynia-Karlskrona, Świnoujście-Ystad, Sassnitz-Trelleborg, Świnoujście-Trelleborg) po atrakcyjnych cenach, niższych niż bezpośrednio u przewoźników promowych. Samolot i wynajęcie
WYJAZDY NA RYBY – KANADA — NAJNOWSZE OFERTY WYPRAW WĘDKARSKICH DO KANADY. Prawdziwy Big Game. Realna szansa na złowienie jesiotra przekraczającego 3 metry długości o wadze ponad 200 kg. Dla tych, którzy będą mieli odrobinę więcej szczęścia szansa na spotkanie z prawdziwym potworem o wadze dochodzącej niemal do 700 kg!
NpYS6. Szwecja to miejsce bardzo chętnie wybierane przez polskich wędkarzy. To nie tylko świetna lokalizacja na dłuższy pobyt z przyjaciółmi lub rodziną, ale przede wszystkim na weekend z wędką. Koszta związane z wynajęciem domku wędkarskiego wraz z łódką są niewielkie. Jeśli nadal nie jesteś przekonany co do tego, czy wyruszyć na ryby do Szwecji, przeczytaj resztę wpisu. Przekonasz się, że kierunek Skandynawia to naprawdę rewelacyjny pomysł. Wędkowanie w Szwecji Dla Polaków Szwecja jest najbliższym skandynawskim sąsiadem. Kraj ten oferuje nie tylko niezapomniane widoki, ale również wspaniałe miejsca do połowu ryb. Nie bez powodu wielu wędkarzy traktuje tę lokalizację jako najlepsze miejsce za granicą, gdzie swobodnie można łowić. Jak się domyślasz niemal cały obszar Szwecji pokryty jest znakomitymi łowiskami i nie chodzi tutaj tylko o sztuczne akweny, ale przede wszystkim morze, liczne jeziora czy strumienie. Do największych plusów łowienia w Szwecji zaliczyć można fakt, że nie obowiązuje tam nakaz wypuszczania z powrotem do wody złowionych okoni oraz ryb białych. Niezależnie od tego jaki okaz złowimy, jest on nasz. Oprócz tego każdy szczupak o wadze powyżej 10 kg może być przez nas zabrany raz w tygodniu. Dla porównania w Polsce takie wydarzenie może mieć miejsce czasami tylko raz. Łowienie ryb w Szwecji Szwecja to nie tylko niekończąca się lista wspaniałych łowisk obfitujących we wspaniałe okazy. To również flora i fauna, która zachwyca przyjezdnych z Polski. Kraj ten brzydzi się kłusownictwem, dlatego łowienie ryb odbywa się tylko wtedy, gdy faktycznie są one potrzebne. Szwedzi dbają o swój kraj jak tylko mogą dlatego też nie znajdziesz tam pustych puszek po kukurydzy wokół łowiska czy niedopałków.
Grupowa wyprawa wędkarska na ryby do Szwecji! Zapraszamy Was na ekskluzywną wyprawę na wspaniałe łowisko sandaczowe w południowej Szwecji – Jezioro Stora Nätaren. Głównym celem wyprawy są oczywiście sandacze, ale jezioro obfituje także w duże ilości okoni oraz szczupaków. Dodatkowo będziemy mieli możliwość łowienia na drugim bardzo dobrym łowisku, którym jest Jezioro Ylen. Jezioro jest połączone kanałem z naszym głównym łowiskiem. Wyprawa wędkarska jest realizowana w formie ekskluzywnej wyprawy studyjnej wyłącznie dla 4 osób. Będziecie naszymi pierwszymi Gośćmi z Polski, którzy będą łowili na tych łowiskach. W wyprawie weźmie udział dwóch ekspertów z naszej firmy – Kacper Dowksza (przewodnik wędkarski) oraz Michał Szewczuk (odpowiedzialny za przebieg wyprawy). Duża ilość ryb w łowisku i piękne okazy sandacza powodują, że nie możemy doczekać się tej wyprawy! Zapraszamy do zapoznania się z ofertą wyprawy na Jezioro Stora Nätaren w Szwecji. Termin wyprawy: z Polski planowany jest w dniu Powrót do Polski po wybraliśmy ze względu na najlepszy okres na łowienie sandaczy na tym łowisku. To optymalny termin. Ilość uczestników: 4 osoby. Kilka informacji na początek:– w bazie jest zakwaterowanie w dużym domu podzielonym na oddzielne pokoje dwuosobowe z łazienką i ubikacją.– w bazie do dyspozycji jest duży wspólny salon dzienny oraz współdzielona duża kuchnia.– do dyspozycji mamy 3 łodzie wędkarskie z silnikami spalinowymi.– w cenie jest transport z Polski naszym samochodem Vivaro Long.– w cenie jest przeprawa promowa.– cena uwzględnia także obowiązkowe ubezpieczenie NNW i KL, obowiązkową składkę na Turystyczny Fundusz Gwarancyjny oraz obowiązkową składkę na Turystyczny Fundusz Pomocowy Szwecja – Jezioro Stora NätarenKoszt wyprawy przy 4 osobach: 4200 zł od cenie:– 8 dni na miejscu.– 6 dni łowienia.– 2 przewodników/ekspertów z naszej firmy.– zakwaterowanie w pokojach dwuosobowych (7 noclegów – pokój na 2 osoby).– 3 łodzie z silnikami spalinowymi (jedna łódź na 2 osoby).– transport z Polski do Szwecji i z powrotem.– przeprawa promowa z kabinami w dwie strony.– paliwo do samochodu.– dostęp do sauny.– pościel i ręczniki.– sprzątanie końcowe.– internet WiFi.– ubezpieczenie NNW i KL.– obowiązkowa składka na Turystyczny Fundusz Gwarancyjny.– obowiązkowa składka na Turystyczny Fundusz Pomocowy Nie wliczone w cenę:– wyżywienie.– paliwo do łodzi (płatne według zużycia i rozliczenia na miejscu).– sprzęt wędkarski i przynęty.– alkohol.– licencje wędkarskie – około 150-200 SEK osoba/tydzień. Ewentualnie płatne dodatkowo (DODATKOWE OPCJE):– miejscowy przewodnik wędkarski na 1 dzień. Zastanowimy się nad wynajęciem przewodnika na 1 dzień wraz z uczestnikami wyprawy. Płatności za 30% wpłacana w ciągu 7 dni, po dokonaniu kwota płatna na około 60 dni przed terminem wyprawy. ZAPRASZAMY! Informacje i rezerwacje: sebastian@ lub tel. +48 786 874 825. Zapraszamy na wyprawy wędkarskie na ryby do Szwecji!
Czekając na wiatr – relacja Macieja Rogowieckiego Zaledwie 10 godzin wygodnej podróży promem Stena Line dzieli nas od szwedzkiego wybrzeża. Odległość niewielka, ale porównując wędkarskie możliwości jakie daje Polska i Szwecja to są to istne lata świetlne. Po krótkim rejsie przez Bałtyk trafiamy bowiem do wędkarskiego raju, gdzie ryb jest dużo a wędkarzy niewielu. Proporcja niestety odwrotnie proporcjonalna niż u nas. Hurra! Wreszcie możemy! W nowej, brutalnie poprzestawianej przez koronawirusa rzeczywistości, nasz jesienny wyjazd do Szwecji jawił się jak coś zupełnie wyjątkowego, coś, czego po prostu nie mogliśmy się doczekać. Choć każdy z nas był już tam na rybach wielokrotnie to tym razem czuliśmy podniecenie i radość jakbyśmy jechali na szkiery po raz pierwszy w życiu. Wszystkiemu winna oczywiście pandemia, która zrewidowała nasze plany po swojemu i sprawiła, że każdy zaczął patrzeć na życie chyba w trochę inny sposób. Jakby uważniej, bardziej powoli, a przede wszystkim z wdzięcznością za proste, niby zwyczajne rzeczy które tak rzadko na co dzień doceniamy. Pierwotnie wyprawę mieliśmy zaplanowaną jak to zwykle na wiosnę, ale zamknięte granice spaliły ten plan na panewce. Przełożyliśmy więc wszystko na pierwszy tydzień października i oto szczęśliwi płynęliśmy wygodnym promem do Karlskrony. Na pokładzie spotykamy wielu innych wędkarzy, rozmawiamy oczywiście o rybach, pewni siebie snujemy plany na najbliższe dni… Wszyscy cieszą się z wyjątkowo ciepłej jak na październik temperatury. Ktoś zauważa i rzuca, że „Bałtyk jak lustro” i że to „dziwne jak na tą porę roku”. Wtedy jeszcze nie wiemy, że ta wyjątkowa pogoda odbije nam się niebawem wędkarską czkawką. Złe dobrego początki Do Torhamn docieramy wcześnie, to zaledwie 30 km od promowej przystani. Ja jestem tutaj już trzeci raz, ale dla kolegów to będzie szkierowy debiut. Są zniecierpliwieni, wyposzczeni polskim bezrybiem i chcą niemal natychmiast wyruszać na spotkanie z przygodą. Rozpakowujemy więc szybko graty, jemy na szybko byle co i zanim się obejrzę już jesteśmy w porcie gotowi do wypłynięcia. Dzielimy się na dwie 2-osobowe łodzie i obieramy kurs na ciąg kamienistych, płytkich raf oddalonych o kilka kilometrów od przystani. To trudny do poruszania się, bardzo płytki obszar gdzie olbrzymie podwodne głazy porastają wielkie połacie morszczynów. Miejsce znam doskonale ze swoich wcześniejszych pobytów w Torhamn i płyniemy jak po swoje. Pogoda jest piękna, przemyka mi przez myśl, że „aż za dobra” – na niebieskim niebie pojedyncze chmurki, lekko ponad 20 C i totalne lustro na wodzie, jej powierzchni nie marszczy nawet najmniejsza falka. Rzadki komfort w tej okolicy, która normalnie słynie z dość silnych, stale wiejących wiatrów. Szczególnie w październiku! Ostrożnie wpływamy na podwodne kamienisko i rozdzielamy się aby sprawdzić jego jak największy obszar. Paweł z Marcinem płyną na południowy kraniec położony bliżej otwartego morza, a ja z Grześkiem rozpoczynamy obławianie północnej strony. W wodzie na początek ląduję spore, 20-centymetrowe gumy bez żadnego obciążenia, zbrojone na samą wkrętkę. Idą w pół wody nad morszczynami i są w Torhamn zabójczo skuteczne. Uwielbiam właśnie w ten sposób łowić – staję na podwyższonej rufie łodzi, rzucam w kamienie i obserwuję przemieszczającą się w czyściuteńkiej wodzie przynętę. Brania następują zazwyczaj w pierwszej fazie prowadzanie, 3-4 metry po tym, jak guma wpadnie do wody. Czasami jest to jedynie szybki błysk ryby pod powierzchnią połączony z mocnym szarpnięciem, a czasami widowiskowe, duże zebranie gumy połączone z efektowną eksplozją wody na morskiej tafli. Mija jednak dobre 40 minut i nie notujemy żadnego brania, nawet najdelikatniejszego. Dziwne, bo znam to miejsce dobrze i wiem z całą pewnością, że szczupaki tu są. Może przynęty nie takie? Wstępuje w nas nowe nadzieja i w ruch idą jerki i zapomniana klasyka, czyli wszelkiej odmiany wahadła na zmianę z obrotówkami. Dalej nic. Przenosimy się więc na głębszy, 3 -metrowy blat pomiędzy rafami w całości porośnięty moczarką. Blat jest duży, ma ze 2 km długości i jest idealny do obławiania w dryfie. Jednak teraz powietrze ani drgnie i co kilkanaście rzutów przestawiamy się na dziobowym elektryku. Wciąż bez kontaktu. Dzwonię do chłopaków na drugiej łodzi i przekazują mi równie hiobowe wieści. Nic nie złowili, nie mieli najmniejszego skubnięcia, odprowadzenia. Studnia totalna. Sprawdzamy z Grześkiem jeszcze kilka pewnych zazwyczaj miejscówek, a pod sam wieczór decydujemy odwiedzić metę, od której rozpoczęliśmy dzień. Rzucamy już totalnie zrezygnowani, bez nadziei na jakiś wynik. Niespodziewanie Grzesiek notuje delikatne branie i wyjmuje ledwo wymiarowego „pistoleta” zapiętego za samą skórkę. Po chwili ma następnego z tego samego miejsca, a w kolejnym rzucie 90-centrymetrowa, szeroka ryba odprowadza mu gumę do łodzi. A więc są! Są, tylko nie biorą. Mobilizujemy się i znów zaczynamy przykładać do rzucania. Doławiamy jeszcze 3 niewielkie ryby, po czym brania kończą się jak nożem uciął. Próbujemy jeszcze pół godziny ale nic to nie daje. Na przystani gorączkowe rozmowy z kolegami – jak u was, na co, gdzie? Okazuje się, że nasi towarzysze zaliczyli kompletną klapę – mieli tylko 2 delikatne skubnięcia i na tym koniec. Trudno mi w to wszystko uwierzyć, znam przecież doskonale to łowisko i wiem, że złowienie tutaj 7-8 przyzwoitych szczupaków dziennie na osobę to zwyczajny standard. Jak jednak w takim momencie wytłumaczyć to kolegom? 3…2…1 i łowimy! Mam swoją teorię dotyczącą mizernych brań, ale dla pewności dzwonię wieczorem do Magnussa – profesjonalnego przewodnika wędkarskiego w Blekinge i dobrego znajomego, z którym parę razy wędkowałem. Potwierdza on moje przypuszczenia już po minucie rozmowy – ryby nie biorą ponieważ nie wieje. Zdaniem szwedzkiego kolegi taka sytuacja potrwa jeszcze co najmniej 48 godzin, bo prognozowana jest iście letnia, bezwietrzna i przepełniona słońcem pogoda. To zła informacja biorąc pod uwagę, że do Torhamn przyjechaliśmy tylko na tydzień. Trzy dni bez wiatru oznaczałoby, że zmarnujemy połowę pobytu. Dobre wieści są takie, że zwykle szczupaki uaktywniają się bardzo mocno po takiej bezwietrznej „kaszance” i znakomicie żerują przez kilka następnych dni. Przekazuję te informacje kolegom, dzielimy okolicę na sektory i umawiamy się, że będziemy codziennie sprawdzać nowy rejon łowiska. Widać, że są trochę podłamani sytuacją, ale ciepła kolacja i szklaneczka czegoś mocniejszego poprawia zespołowe morale. Jedyne, co musimy zrobić, to uzbroić się w cierpliwość i poczekać na wiatr. Ja sam jestem jednak w środku pełen obaw. Wiem, że szczupaki dobrze reagują tu na falę i jak powieje to połowimy. Wiem jednak także, że nad morzem często po takiej kilkudniowej ciszy przychodzi nie zefirek, ale mocne wietrzysko prujące z prędkością 15-20 m/s. Nie ma najmniejszych szans, aby w taką pogodę tu wypłynąć. Jest zbyt niebezpiecznie, nawet, gdy ma się do dyspozycji szybkie i dzielne łodzie jak nasze. Przychodzi 4 dzień w Torhamn. Według prognozy to właśnie dziś miała nastąpić gwałtowna zmiana. I rzeczywiście – jeszcze zaspany wyglądam na werandę i widzę na niej wielkie krople deszczu. Na wodzie w porcie tworzy się wyraźna fala, a po niebie gonią ciężkie, szare chmury. Patrzymy w komputer na pogodę i decydujemy się na niemal natychmiastowe wypłynięcie. Już przywiewa 6 m/s a w południe ma być dwa razy tyle! Mamy też jednak trochę szczęścia – wieje idealnie ze wschodu. Co prawda to najgorszy kierunek wiatru jeśli chodzi tu o ryby, ale najlepszy jeśli chodzi o komfort pływania. Przed pełnomorską falą będziemy bowiem osłonięci przez dużą, kilkukilometrową wyspę. Zaczynamy blisko, właściwie tuż przy przystani na stokach dwóch kamiennych wysepek. Ja jeszcze wybieram przynętę z pudełka, a Grzesiek krzyczy „siedzi!”. Sekundy potem słyszę głośne „jest!” z łodzi Pawła i Marcina, oddalonej od nas o kilkanaście metrów. Drżącymi łapami posyłam zestaw uzbrojony w srebrnego 15-centymetrowego Relaxa na skraj morszczynów i także mam branie. Ale jakie! Po nieśmiałych lekkich skubnięciach, do których przyzwyczailiśmy się przez ostatnie trzy dni, nie został nawet ślad. Brania są potężne, zachłanne, widać, że ryby są na wielkim żarciu. Pływamy od wyspy do wyspy i z każdego miejsca zdejmujemy po kilka szczupaków od 60 do 90 cm! Tak samo jest na porośniętych roślinnością blatach. Esoxy walą mocno i w każdy rodzaj przynęty. Są grube, piekielnie silne i ślicznie wybarwione w złotozielonym odcieniu. Cieszymy się jak małe dzieci. W niepamięć poszły niedawne trudy i rozczarowanie. Nikomu nie straszny też lejący na głowę deszcz i porywisty wiatr. Teraz jest nasz moment, odkuwamy się i liczy się tylko ta chwila! Wieczorem, już na przystani, wszyscy szczęśliwi. U Pawła i Marcina na pokładzie wylądowało 30 ryb, u mnie i Grześka prawie 40. Wspaniały dzień, na który warto było czekać. Kolacja przeciąga się do nocy, są żarty, śmiechy, toasty a w koszu na śmieci lądują kolejne puste butelki po winie….Chwilo trwaj! Od czwartku do soboty sytuacja się stabilizuje, a wiatr wciąż dmucha ze wschodu. Ryby biorą nieźle, ale już bez takiego wariactwa jak w pierwszy dzień po zmianie pogody. Nie mamy jednak najmniejszych powodów do narzekań. Średnio, na pokład łodzi „wjeżdża” codziennie 15-20 ryb co uznajemy za przyzwoity wynik. Jest sporo 80-tek, kilka szczupaków przekracza 90 centymetrów. W bardzo płytkiej, trzcinowej zatoce nie przekraczającej 0,5 m głębokości namierzamy kilka ponadmetrowych ryb. Niestety tym razem to one mają więcej szczęścia. Paweł traci swoją „mamuśkę” przy podbieraniu, mi z kolej olbrzymi szczupak wychodzi do jerka tuż przy burcie łodzi, ale nie trafia w poruszającą się zakosami przynętę. Drugi raz nie udaje mi się go skusić do ataku. Nie martwię się tym jednak, takie jest wędkarstwo. A poza tym zarezerwowaliśmy sobie już przyjazd to Torhamn w następnym sezonie! Maciek Rogowiecki
wyprawa na ryby do szwecji